Dziś każdy może być znawcą perfum
10 kwi 2008 | Etykiety: Felietony | |
W świecie perfum woń, którą zachwycają się jedni, dla innych może być odorem.
To, że reakcja na zapach bywa bardzo indywidualna i osobista, nie jest żadną nowością dla Luki Turina, który przez lata wdychał i testował setki aromatów. Oceniając je, Turin – naukowiec i specjalista ds. zapachów – nie próbuje nawet ukrywać swojej stronniczości.
"Attrape-Coeurs", ambrowo–fiołkowe perfumy od Guerlaina, opisuje jako "intensywne i promieniujące uderzenie fiołków z nutą irysów", natomiast "Love in White" Creed podsumowuje mniej poetycko: "Gdyby to był szampon, który dostałbyś do pierwszej kąpieli po dwóch miesiącach włóczęgi po pustyni, wybrałbyś pozostanie w towarzystwie wszy".
Czytelnicy żywo reagują na tak barwne fragmenty jego nowej książki "Perfumes: The Guide", którą napisał wraz z żoną Tanią Sanchez. Głos Turina dominuje wśród chóru krytyków, przedstawiających swoje poglądy w książkach, magazynach i – coraz częściej – w internecie.
W ciągu ostatnich sześciu lat ich napuszony trajkot zaczął przyciągać coraz więcej konsumentów, z których wielu całe noce spędza na czytaniu o nowych zapachach na stronach takich jak makeupalley.com, które Turin scharakteryzował jako "piżamową imprezę 24 godziny na dobę".
Te internetowe pogaduszki o perfumach są jednak także zmorą zapachowego przemysłu, który dotąd miał ostatnie słowo w sprawie lansowania swoich produktów.
- Sztuka tworzenia perfum jest ostatnią, w której nigdy nie wypowiadano ani słowa – powiedział w wywiadzie Turin z bezpośredniością, która od razu sprawiła, że stał się solą w oku branży. W swojej książce wspomina, że zaledwie rok temu Le Labo, niewielka nowojorska firma perfumeryjna, odmówiła mu przesłania swych próbek. Szydzili, że "pisanie o perfumach jest jak tańczenie o architekturze".
Dzisiejsi recenzenci ze stron internetowych i blogów, takich jak aromascope.com, scentzilla.com, boisdejasmin.com i perfumeposse.com, podają ten argument w wątpliwość. Coraz częściej krytycy pokroju Robin Krug z nowsmellthis.com, na której stronę trafia około 10 tysięcy osób dziennie, i Chandlera Burra, który pisze recenzje perfum dla "T: The New York Times Style Magazine", zyskują rzesze zwolenników. Zwracają się bezpośrednio do konsumentów – często początkujących koneserów.
Nierzadko zdarza się, że klienci kolekcjonują zapachy, a ich domowe zbiory mogą liczyć nawet 200 buteleczek i fiolek. Wielu nauczyło się też rozróżniać zapachowe rodziny, takie jak fougere (paprociowe) czy gourmand (jadalne), a nawet prawidłowo wymawiać słowo chypre (ang. wym.: szipr), oznaczające klasyfikację opartą na nutach cytrusowych i drzewnych.
Są równie surowi, co krytycy – na niektóre zapachy reagują zachwytem, a inne kwitują zjadliwą wzgardą. Perfumy takie jak "Poison" Diora szczególnie mocno dzielą blogerów, z których wiele to siedzące w domu mamy lub osoby zawodowo zajmujące się innymi dziedzinami. Entuzjasta ze strony nowsmellthis.com opisał "Poison" jako "ciepły, luksusowy aksamitny koc udrapowany na satynowej kanapie". Na tej samej stronie kto inny określił te perfumy mianem "szpikulca przeszywającego mózg".
Komuś "Black Orchid" Toma Forda kojarzyło się z "ciasteczkami roztapiającymi się na gorącej skórze", zaraz jednak znalazł się krytyk, któremu przywodził na myśl raczej "ser owczy wyjęty ze szklarni z mięsożernymi orchideami".
źródło: The New York Times
Kup perfumy w dobrej cenie