Kilka kropel luksusu na wyłączność

18 sie 2010 | | |

Jeśli jesteście gotowi na naprawdę duży wydatek, "nos" wielkiej firmy perfumeryjnej, na podstawie waszych uczuć i wspomnień, stworzy dla was niepowtarzalny zapach

W Paryżu usługę taką oferują Francis Kurkdjian, Guerlain, Cartier i Jean Patou – kontynuując rozkwitający w XVIII wieku zwyczaj komponowania "zapachów na miarę".
Odbiorcy to wąska grupa bogatych szczęściarzy, gotowych zapłacić sumę stanowiącą równowartość samochodu i cierpliwie czekać prawie rok, by uzyskać "swoje własne" perfumy, które zostały stworzone przez renomowanego producenta i nigdy nie trafią na rynek. Co każe ulec takiej fanaberii, skoro co roku w sprzedaży pojawia się ponad 500 nowych zapachów? Przywilej używania perfum, których nikt nie rozpozna i nie zdoła kupić takich samych? Odnalezienie swojej tożsamości dzięki zmysłowi zapachu?

Tworzenie zapachu na zamówienie za każdym razem wygląda trochę inaczej. Odnowę tego rodzaju działania zapoczątkował w 2001 roku Francis Kurkdjian, twórca perfum Mâle Jeana Paula Gaultier. – Dziesięć lat temu wszyscy mówili, że chyba mam coś z głową, żeby się na to porywać – opowiada. Dziś krytycy zamilkli, chociaż ta działalność nie zawsze jest opłacalna. Ustalając cenę pierwszego flakonu perfum "na miarę" Francis Kurkdjian przypomniał sobie radę, jaką dał mu swego czasu ojciec: "Sprzedawaj bogatym!". Tak więc rozpoczynając działalność zadecydował, że prywatny zapach nie może być tańszy niż samochód Twingo.

Młody twórca na początku woli kontakt telefoniczny niż spotkanie twarzą w twarz. – Będąc anonimowym łatwiej powiedzieć różne rzeczy – tłumaczy. Ten początkowy etap służy "stworzeniu pierwszego zarysu zapachu".

Kurkdjian, autor "zapachowych instalacji" dla Wersalu i EXPO 2010 w Szanghaju, jest osobą świetnie zorganizowaną. Skłonny jest jeździć za swoim klientem po całym świecie, wyposażony w "perfume box" – kuferek z zielonej skóry, stanowiący mini-laboratorium i zawierający próbki setek składników (ambrę, pyłek irysa, goździki, wanilię…) oraz pipetki, flakoniki, pompki i aptekarską wagę. Inspiracją dla stworzenia perfum powinna być pamięć klienta. Mówić o zapachach znaczy mówić o sobie – przywoływać przeszłość, minione wydarzenia. Wysilić pamięć. Wyspowiadać się. – Czasem wygląda to jak seans u psychoanalityka – przekonuje Francis Kurkdjian.

Obecnie pracuje dla pewnej pary wielbicieli perfum – oboje poszukują swoich zapachów. Tylko jeden raz zdarzyło mu się przerwać pracę nad opracowywaniem magicznej formuły zapachu. Chodziło o kobietę, której podobała się każda jego propozycja – i każdą po dwóch tygodniach odrzucała.

Mathilde Laurent, "nos" Cartiera, wyznacza swoim klientom trzygodzinne spotkania w paryskim Salon des Parfums, przy ulicy la Paix. – Chcę wiedzieć, co lubią i co ich brzydzi, chcę poznać ich zapachową biografię, ich codzienne zwyczaje, pytam, czy podobają im się truskawki z kwiatem pomarańczowym, czy cytrynowym – opowiada. Przywołują dawne wonie i smaki, "bywa to cukierek, jaki ktoś zjadł mając 3 lata, a może 6, w drodze do Portugalii…".

Mathilde chętnie cytuje Gastona Bachelarda: "Zarówno w przeszłości, jak teraz, kochany zapach stanowi jądro intymności". Oto sama istota perfum. Następnie klienci delektują się dobrym winem, szampanem pachnącym różami czy fiołkowymi ciasteczkami. Ten hedonistyczny etap ma pobudzić reakcje zmysłowe. Później twórczyni zapachów zamyka się w swoim laboratorium, sporządzając tam dwa lub trzy próbne wersje produktu. Idealnie, jeśli w czasie drugiego spotkania klient zakocha się w swoim zapachu "od pierwszego powąchania".

Od roku 2005, kiedy to Cartier, po trwającej dziesiątki lat przerwie wrócił do perfum na zamówienie, Mathilde Laurent pracowała dla pięciorga indywidualnych klientów – na każdym zarabiając 30 tysięcy euro. Ale największą satysfakcją był okrzyk jednej z kobiet: "Tak, o tym marzyłam!".

Bernard Fornas, prezes Cartier International, wspominając swoją marokańską młodość zaryzykował i wybrał połączenie winnego grona z eukaliptusem. Próby powtarzano sześć lub siedem razy, trwało to w sumie osiem miesięcy. – To najwyższy luksus. Moja druga skóra – mówi teraz, zachwycony, że nikt w całym świecie nie pachnie tak jak on.

U Guerlaina wygląda to całkiem inaczej. Nie przyjmuje mnie "nos", czyli Thierry Vasseur, lecz Sylvaine Delacourte, szefowa działu oceny i rozwoju perfum. Ta wcześniej specjalistka od psychoterapii i morfopsychologii wypracowała swoją autorską metodę. – Niełatwo nakłonić ludzi do mówienia o zapachach. Pierwsze spotkanie dotyczy uczuć i pamięci. Każdy powinien sam odkryć, co jest dla niego proustowską magdalenką – mówi.

Wprawia więc przychodzącą do niej osobę w coś w rodzaju hipnozy, by przypomniała sobie "pozytywne" zapachy, te, które ją ukształtowały. – To bardzo silne przeżycie, niektórzy mają łzy w oczach. Często przywołują wspomnienia, które dawno wyparli – opowiada. Kolejny etap to bardziej konkretne zadanie: pani Delacourte podstawia klientowi pod nos zapachy, które jej zdaniem odpowiadają jego osobowości. Dopiero wtedy wkracza Thierry Vasseur i wytwarza perfumy, które kosztują, bagatela, 37 tysięcy euro za dwa litry.

U Guerlaina perfumy zamawiała Joséphine Baker, a także liczne koronowane głowy. W 2005 roku firma wróciła do tradycji zapachów na zamówienie i ponownie otwarła sklep na Champs-Elysées. Od tego czasu stworzyła produkty dla dwudziestu klientów, którzy nie chcą ujawniać swoich nazwisk. Dotarliśmy jednak do informacji, że do członków tego elitarnego klubu należy jubiler Lorenz Baümer i pewna sześćdziesięcioletnia dama, która pragnęła "odnaleźć zapach fabryki perfum, w której pracował jej ojciec". Oraz osoba uczulona na bardzo wiele składników, która na dziesięć lat w ogóle musiała zrezygnować z perfum. A także Japonka, żona Francuza, której marzeniem był zapach oddający charakter obu kultur.

Perfumy "na miarę" – to rozkosz dla bogaczy czy marketingowe szaleństwo? Bertrand Duchaufour, "nos" Artisan Parfumeur nie ma wątpliwości: – Generalnie ci, którzy pragną mieć "swoje" perfumy, nie mają zielonego pojęcia o zapachach. Spędziłem jeden dzień z taką osobą, dowiedziałem się wszystkiego o jej życiu, ale niczego o jej gustach. Nie rozpoznawała żadnego zapachu.

Czyżby zamówienie perfum na wyłączność było tak skomplikowane? Pan Duchaufour jest przekonany, że to przede wszystkim sposób budowania wizerunku przez renomowane marki. Tak naprawdę klientom dostarcza się "coś trochę spersonalizowanego, skleconego z wcześniej przygotowanych półfabrykatów" – podsumowuje.

Zdaniem konsultanta Nicolasa Olczyka, konsumenci są zagubieni wobec ogromu propozycji, nie potrafią już sami wybierać. Mniej bogaci uciekają się do półśrodków lub do pracowni perfumeryjnych takich jak Galimard, Patricia de Nicolai, Cinquieme Sens, Sarah Horowitz czy Mandy Aftel. Z kolei wielki londyński dom handlowy Harrods oferuje usługi "nauczyciela zapachów", Roja Dove’a, który, pobierając za godzinną konsultację 200 funtów, pomaga klientowi z istniejącej oferty wybrać to, co najlepiej do niego pasuje. I ostatnie, radykalne rozwiązanie, znalezione w internecie: strona Mydnafragrance.com zupełnie serio proponuje, za opłatą 139 dolarów, stworzenie niepowtarzalnych perfum na podstawie DNA klienta. A po miesiącu oczekiwania pocztą dostaniemy zapach-niespodziankę.

źródło: Le Monde

0 komentarze: